poniedziałek, 21 kwietnia 2014



   Masz czasami tak, że mimo wszystkiego co zdarzyło się złego w Twoim życiu, o czym nie możesz zapomnieć i analizujesz każdego dnia z jeszcze większą dokładnością jednak jesteś szczęśliwa, że nie skończyło się to inaczej? Ja właśnie tak mam. Po raz pierwszy od dawna jestem dumna z siebie i ze swojej siły jaką się wykazałam. Z dystansem podchodzę do tego co było. Nie będę się przejmować tylko dlatego, że nie wyszło. Najwidoczniej tak miało być i nie jest warte tego bym traciła na to czas. Trzeba iść do przodu!
  Budzik zadzwonił jak zawsze zdecydowanie za wcześnie.. Poprzedniego dnia wieczorem znowu nie mogłam oderwać się od książki i zasnęłam w połowie rozdziału ze zmęczenia. Alarm dzwoni już kolejny raz więc w końcu pora wstać. Osoba w moich snach i tak nie jest warta bym poświęcała jej moje myśli nawet w ten sposób. Uwielbiam planować sobie dzień, ale poranek to zdecydowanie katastrofa. Moje łózko najwygodniejsze jest pół godziny przed odjazdem autobusu i nic nie potrafię na to poradzić. Zbieram się jednak i uporządkowuje wszystko wokół siebie. Kawa jest w tym momencie najlepszym pomysłem więc szybko schodzę na dół i włączam wodę. Jednak wolę nie ryzykować i szykuję ją do mojego szczęśliwego kubka. Każda pomoc jest przydatna chociaż jestem zdania, że czy będę miała szczęście czy nie zależy tylko od mojego nastawienia. A ostatnio jest ono zdecydowanie coraz lepsze. Gdy kawa jest już gotowa  pędzę do łazienki żeby się orzeźwić jednak zapach, który unosi się w kuchni zatrzymuje mnie w niej na kolejne 5 minut. W końcu poważnie spóźniona pędzę na górę i jedyne na co mam czas to ubrać swój standardowy strój na każdą okazję.... mój kochany dres. No, przynajmniej będę mogła później od razu iść pobiegać. Zawsze trzeba doszukiwać się plusów.Sprawdzam zawartość torebki i jedyne czego mi w niej brakuje to... wszystkiego. Wrzucam wszystko co mam na biurku czyli zdecydowanie cały mój pokój z pewnością niemal stu procentową, że nie ma tam połowy rzeczy, które są mi dzisiaj potrzebne. Wybiegając z domu zerkam do lustra. Mam na sobie dres, moje włosy to z pewnością artystyczny nieład, torebka wypchana jest masą niepotrzebnych rzeczy, a w rękę parzy mnie kawa, której unoszący się wokół aromat może wywołać bóle głowy. Jednak wiecie co? Czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiecie dlaczego? Bo nie jestem taka jak wszyscy by chcieli i akceptuje siebie samą. Maluję usta szminką mimo, że jak ktoś powiedział tylko zakrywa to moje cudowne usta, ubieram luźne ubrania mimo, że powinnam podkreślać moją figurę, nosze obcasy gdy tylko mam na to ochotę mimo, że jestem wysoka, robię mnóstwo innych rzeczy, których inni mi odradzają. I właśnie dlatego czuję się szczęśliwa... I dlatego ten dzień właśnie będzie szczęśliwy. I każdy następny tak samo. Dlatego, że ja mówię, że będzie mimo, że inni są pewno, że tak się nie stanie!

czwartek, 10 kwietnia 2014



    Czasami trzeba wrócić do czegoś co było w naszym życiu rzeczą najważniejszą by dowiedzieć się, że to już nas nie dotyczy. Uświadomić sobie, że to już minęło i w końcu jesteśmy wolni, że coś co kiedyś kosztowało nas wiele bólu, cierpienia i złudnych nadziei w końcu dało nam spokój. Teraz wstaję każdego ranka i mimo, ze czegoś mi brakuje czuję się na prawdę szczęśliwa.

   Mimo, że przespałam sporą część doby dalej czułam się zmęczona, bez sił na cokolwiek, bez nadziei. Deszcz za oknem jeszcze bardziej dopełniał nie do opisania pustkę, a każda kropla, która obijała się o szybę sprawiała ból. Wstałam mimo, że ciało wewnętrznie odmawiało całkowicie posłuszeństwa, a widok w lustrze odpychał i sprawiał, że nie chciałam nawet oddychać. Po wielu próbach zdołałam wziąć się chociaż minimalnie w garść. Zeszłam do pokoju i patrząc na lodówkę automatycznie zwróciłam wszystko co zjadłam przez ostatnie 2 dni. Planowany szybki prysznic przerodził się w długą i najcudowniejszą kąpiel. Od razu wróciło mi trochę wiary. Wracając do pokoju zmusiłam się do wypicia kawy, która sprawiła, że świat stał się jednak jeszcze bardziej wyraźny. Chodząc nago po domu próbowałam zrozumieć co się ze mną dzieje. Zdecydowanie jednak nie było to ani łatwe ani potrzebne. W sypialni zarzuciłam na siebie koc i wyszłam na podwórko. Usiadłam wygodnie na kanapie, która była zdecydowanie najlepszą decyzją ostatnich dni. Mogłam czuć się jak we własnym łóżku, a jednocześnie łączyć się z przyrodą. Włączyłam komputer i zaczęłam po prostu pisać. Przelewałam wszystkie myśli przez klawiaturę i czułam, że po prostu wszystko się ze mnie nagle wylewa. Nawet nie zauważyłam jak dzień dobiegł w zasadzie końca. Przesiedziałam około 8 godzin wylewając z siebie wszystko co czułam. I w tej ostatniej chwili czułam się już całkowicie pusta. Zrzuciłam wszystko co mnie ograniczało, co sprawiało, że dystans przeradzał się w obsesję. Żołądek zdecydowanie odmówił kontaktu ze mną i nie dawał o sobie znaku. I tak było mi to nie potrzebne. Wstałam, zdjęłam z siebie kolejne ograniczenie. Naga i wolna zasnęłam czując, że nic mnie już nie zniszczy. Czułam siłę.

poniedziałek, 31 marca 2014

wtorek, 18 marca 2014



    Dziękuję za każdy płacz, który dał mi siłę. Dziękuję za każdy ból, który uodparnia mnie na każdy następny. Dziękuję za każde słowo, które nauczyło mnie myśleć. Dziękuję za każdy gest, który nauczył mnie wierzyć.

    Słońce za oknem zachęcało zdecydowanie do tego, żeby zrobić coś pożytecznego, zrobić coś dla siebie. Miałam pełno energii, żeby wziąć w końcu życie w swoje ręce. Wstałam i bez zastanawiania się, bez myślenia postanowiłam zrobić rzeczy, których wcześniej albo się bałam albo zwyczajnie byłam sceptycznie nastawiona albo lenistwo brało górę. Ubrałam się w rzeczy wygrzebane z dna szafy, które zawsze odrzucałam bo wstydziłam się reakcji ludzi. Teraz totalnie mi to przestało przeszkadzać. Nie interesuje mnie co pomyślą bo liczy się to co ja czuję i to czy ja się sobie podobam. Pierwsze co zjadłam najbardziej kaloryczne ale moje wymarzone śniadanie. Wrzuciłam na rozgrzaną patelnie kawałki boczku, do garnka fasolkę, a trzecią i czwartą ręką zrobiłam sobie grzanki i kawę. Cudowne śniadanie. Zjadłam je przeżuwając miliony razy żeby chociaż o połowę zmniejszyć jego wpływ na mój żołądek. Kolejne 45 minut spędziłam na robieniu makijażu. Kolejne na układanie włosów, które ostatecznie i tak wyszły jako nieład. Ale artystyczny nieład. Założyłam najwygodniejsze buty czyli rozwalające się filetowe conversy, z którymi nie potrafię się za nic rozstać. W ostatniej chwili złapałam okulary i słuchawki i ruszyłam przed siebie. Moje nogi były "głodne" podróży. Pierwsze co poszłam do biblioteki i wypożyczyłam najgrubszy kryminał jaki znalazłam, a ku mojej uciesze była to książka, którą zawsze chciałam przeczytać, ale zniechęcała mnie ta tysięczno-stronnicowa kobyła. Teraz byłam takich wielbicielką. Wyszłam z jeszcze większym uśmiechem na twarzy i skierowałam się do lodziarni na największy puchar pistacjowo-bananowych lodów. Mój portfel dziwnym trafem od jakiegoś czasu ukazywał na prawdę satysfakcjonującą zawartość i wpadłam na dziwny pomysł. Mimo odrzucającego widoku Dworca Głównego, który jest akurat w remoncie weszłam tam jakbym znalazła się nagle w najpiękniejszym ogrodzie świata. Skierowałam się do opustoszałej kasy i kupiłam bilet w dowolne miejsce. Wsiadłam do pociągu i nawet nie zdałam sobie sprawy jak szybko cudowne widoki zaniosły mnie na drugi koniec Polski. Wysiadłam i pogoda jak gdyby stała się jeszcze piękniejsza. Czułam się, że tutaj właśnie miałam się znaleźć. Tuż obok mnie wzrok przyciągała malutka kwiaciarnia z milionem tulipanów na wystawie. Bez wahania weszłam i kupiłam wielki bukiet najpiękniejszych fioletowych tulipanów jakie widziałam. Nogi nosiły mnie po wszystkich miejscach wartych zobaczenia aż zmęczona wróciłam do domu. Obudziłam się kolejnego dnia i poczułam, że coś się zmieniło. Nie jestem już sobą sprzed kilku dni. Jestem w końcu prawdziwą sobą. Wstałam, a na biurku leżał mój piękny bukiet i wspomnienia wczorajszego dnia wróciły jak strzała. Wiedziałam, ze dzisiejszy dzień będzie jeszcze piękniejszy...

niedziela, 16 marca 2014

czwartek, 13 marca 2014

Dzień płynie dość spokojnie, aż chyba za spokojnie. Uczelnia wysysa ze mnie całą energię, ale kawa z automatu minimalnie ją przywraca. Otwarte okno pozwala żeby świeże powietrze pobudziło trochę nasze zmęczone dusze. Ptaki za oknem ćwierkają, na każdym kroku czuć wiosnę, która powoli budzi wszystko do życia. Dzień pozwala wstać z uśmiechem i z radością przejść przez męczące godziny. Wyszłam z uczelni, poszłam do domu przebrać się w wygodne dresy i ruszyłam w miasto. Z ulubioną książką, ciepłym kocem i rowerem ruszyłam w stronę miasta. Skręciłam do parku i weszłam do świata spokoju, harmonii i śpiewu ptaków, który pozwalał zapomnieć o wszystkich problemach. Przejechałam dość długą trasę upajając się lekkim wiaterkiem i dojechałam do zupełnie pustego, odludnionego od zawsze miejsca. Byłam tylko ja i moje myśli. Położyłam się na mokrej jeszcze trawie i wiedziałam, ze mogłabym spędzić tak cały dzień. Totalnie oderwałam się od świata i od niechcianych wspomnień. Zaczęłam myśleć o swojej przyszłości. O tym co na prawdę chcę robić i czy to co robię teraz jest faktycznie odpowiednie. Ułożyłam w głowie pewien plan, który mam nadzieje, że kiedyś w końcu zrealizuje. Długo dochodziłam do tego żeby w końcu dążyć do tego czego na prawdę pragnę. Czuję, że powoli nadchodzi ten czas, że rzucę to wszystko i pójdę w swoją stronę, w stronę swojego spełnienia. Z marzeń "wybudził" mnie jednak lekki deszczyk, którego krople delikatnie otulały moją twarz. Wstałam i ruszyłam w stronę uczelni. Czekają mnie jeszcze jedne zajęcia. I koniec uczelni. Nie tędy droga..

środa, 12 marca 2014

Obudziłam się wraz z pierwszym blaskiem słońca, otworzyłam okno i upajałam się cudownością poranka. Świeżo zaparzona kawa i chrupiące croissanty aż prosiły, żeby się za nie zabrać leżąc na moim stoliczku obok łóżka. Upiłam najpierw łyk soku pomarańczowego, włączyłam relaksującą muzykę i doczytałam do końca rozdział książki. Lekki podmuch wiatru otulał moje nagie ciało i aż miło było wiedzieć, że nigdzie nie muszę się dzisiaj śpieszyć. Leżąc w mięciutkiej pościeli zastanawiałam się nad swoim życiem. W końcu uwolniłam się od przeszłości i chce dumnie kroczyć w przyszłość, czekać na to na czym mi zależy i być po prostu szczęśliwa. Już nie pozwolę sobie by zły dzień pokrzyżował moje plany na uśmiech. Uśmiechać trzeba się zawsze, nawet gdy jest źle, gdy nie ma ani najmniejszego powodu by odrzucić niepotrzebne myśli, ale to właśnie radość jest największym lekarstwem na wszystko. Ubrałam swoje ulubione dresy i patrząc w lustro wiedziałam, że jestem tą osobą, którą zawsze chciałam być, że jestem tu gdzie chciałam być i robię to co chciałam robić. W byle jakim stroju, z byle jaką fryzurą wyszłam z domu, wsiadłam na swojego rumaka i pojechałam do sklepu. Wybrałam najbardziej oddalony i pojechałam dodatkowo najdłuższą drogą. Jechałam i mijając ludzi witałam się z nimi najszczerszym uśmiechem jaki można sobie wyobrazić. Niech im też się udzieli. Weszłam do sklepu i poczułam nieopartą chęć kupienia czegoś innego. Podeszłam do stoiska z ekologiczną żywnością i wtedy właśnie postanowiłam dodatkowo zmienić swoje życie. Mimo, że mój koszyk już pełny był najróżniejszych smakołyków porzuciłam do niego mnóstwo warzyw. Soczyste pomidory, pachnące ogórki, świeżą sałatę czy pyszną marchewkę. Idąc do kasy chwyciłam najpiękniejszy bukiet kwiatów i ruszyłam do kasy. Zrezygnowałam jednak z tego wpadając na genialny pomysł. Wyszłam ze sklepu jeszcze bardziej zadowolona i ruszyłam swoim rumakiem dalej. Pogoda była od dawna na tyle piękna, że łąka była najlepszym dopełnieniem tego poranka. Zaczęły się na niej pojawiać pierwsze kwiaty, które już po chwili ułożyły się w piękny bukiet, który później wylądował na moim kuchennym stole. Resztę dnia również postanowiłam spędzić kreatywnie. Przebiegłam na prawdę spory kawałek, że zmęczenie totalnie wypłukało ze mnie wszystko. Wróciłam do domu i zanurzyłam się w cudownej kąpieli. Obiad był szybki, ale za to jaki zdrowy i pożywny. Od dawna nie czułam się w kuchni tak dobrze, tak zwyczajnie. W końcu po całym dniu usiadłam i postanowiłam obejrzeć coś mnie kreatywnego od mojego kończącego się już dnia. Akurat natrafiłam na program podróżniczy i coś we mnie tknęło. Złapałam za swoje oszczędności, policzyłam ja i odpaliłam komputer. Zabukowałam bilet na samolot i poszłam się pakować. Rano lecę do Grecji. Tak, tego właśnie chcę.

środa, 5 marca 2014

Spałam, aż poczułam, że zachce mi się wstać, ale bałam się, że to szybko nie nastąpi w końcu zwlokłam się z łóżka. Zegarek nie pokazał mi zbyt wczesnej godziny więc musiałam dość szybko zbierać się na zajęcia. Totalnie nie zwracała uwagi na to co na siebie zakładam, jak wykonuje makijaż, co wkładam do torby. Z niechęcią otworzyłam lodówkę, ale za to z wielką chęcią ją zamknęła bo samo patrzenie na jedzenie mnie obrzydzało. Stopniowo rozlałam całą kawę w drodze na uczelnie. Usiadła w ławce i zaczęłam zastanawiać się co ja tutaj w ogóle robię. Nie ma we mnie ani kropli chęci życia, ani kawałka nadziei na cokolwiek, ale za to jest pełno myśli, które wirują po mojej głowie i nie dają mi normalnie funkcjonować. Jedyne czego teraz pragnę to umrzeć. Zasnąć i obudzić się gdy to wszystko się skończy. Ktoś coś do mnie mówi, ale ja słyszę tylko szumy. Piszę coś, ale widzę tylko nieznane mi znaczki. Zamykam oczy i widzę jak idę przez siebie, a droga się nie kończy. Jest pełna niebezpiecznych zakrętów, ale ja się nie boję i idę, po prostu idę. Otwieram oczy i zastanawiam się czy szłam tam ponieważ chciałam zobaczyć co będzie na końcu czy dlatego, że chciałam aby jeden w tych niebezpiecznych odcinków drogi zakończył to wszystko. Ta droga to niekończące się dzisiejsze zamglenie. Nie potrafię z tego wyjść, nie potrafię się z tego uwolnić...

wtorek, 4 marca 2014

Kiedyś marzyłam o tym by nie mieć ani chwili wolnego, aby zawsze było coś do zrobienia. Teraz zdecydowanie chciałabym mieć chwilę na to, żeby móc zwyczajnie obejrzeć głupie programy w telewizji czy zapalić świecie i poleżeć w wannie z kojącą muzyką w tle. Póki co jedyne na co mogę sobie pozwolić to piętnaście minut z ciepłą herbatą i książką, której zdecydowanie nie mogę skończyć bo zupełnie nie mam na to czasu, ale staram się wykorzystywać na to każdą, nawet najkrótszą, wolną chwilkę w ciągu dnia. Najwięcej zajmuje mi teraz uczelnia, biblioteki i najgorsze co może być czyli dojazdy. Na złość mam zawsze przy sobie tyle rzeczy, że mój rumak nie jest dobrym rozwiązaniem nad czym bardzo ubolewam. Kawa w pośpiechu w drodze między domem-autobusem-uczelnią, która cały czas jest gorąca dzięki mojemu kochanemu kubkowi, który teraz jest ze mną codziennie; spacery między regałami z książkami o psychologii, socjologii, logice; jeden papieros odpalany od drugiego; litry wody i jedna przekąska w ciągu całego dnia; wieczorny basen czy bieganie dla rozluźnienia - by dać organizmowi chociaż trochę dobra. Tak wygląda mój dzień. Chyba jednak cieszę się, że tak jest. Weekendowa praca dopełnia całości. Tak mi dobrze. W sumie, jedyne czego bym chciała to godzinka więcej snu. I jestem szczęśliwa :)

czwartek, 27 lutego 2014

To właśnie jeden z tych dni o których marzę tygodniami. Wstaję rano w totalną niechęcią do czegokolwiek, ale staram się jak najszybciej wydostać z wyjątkowo wygodnego dzisiaj łóżka i pierwsze co zaglądam do kalendarza. Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Gdy już dowiaduję się ile mam do zrobienia biegnę do kuchni zrobić sobie najpyszniejszą kawę i najlepsze śniadanie świata. Po skończeniu nie zostaje mi czasu na wiele więcej dlatego też jem je jednocześnie robiąc makijaż, wybierając ubrania z szafy, dodatkowo włączając prostownicę i pakując rzeczy do torby. Coraz częściej siebie zaskakuje. W radiu leci ulubiona piosenka więc zdecydowanie nie powstrzymuję się od najgłupszego tańca świata, ale to właśnie takie chwile sprawiają, że staję się z dnia na dzień bardziej szczęśliwa. Gdy już kończę wszystko zastanawiam się jaki środek transportu wybrać. Mimo, że pogoda nie jest najlepsza wybieram mojego kochanego rumaka. Był ze mną w tylu miejscach i jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Nie wyobrażam sobie, żeby kiedyś mogło go zabraknąć. Wsiadam na niego i już czuję ten wiatr we włosach, który aż wywołuje na mnie dreszcze. Czuję się cudownie. Zdecydowanie za szybko docieram na uczelnię i znowu czuję, że moje życie jest takie szalone. Gdzie się nie obejrzę coś się dzieje chociaż ostatnio zdecydowanie częściej wybieram samotność - "To nie aspołeczne zachowanie. Po prostu nie lubię tracić czasu z głupkami". Zajęcia mijają zdecydowanie zbyt wolno na szczęście 3-godzinna przerwa pozwala mi na chwilę odetchnąć jednak tylko teoretycznie. W końcu dzisiaj jest dzień, w którym nie ma czasu na odpoczynek. Notatki walają się wszędzie, torba wypełniona po brzegi książkami i zeszytami, a ja latam po wydziałach i próbuję załatwić zdecydowanie najłatwiejszą rzecz na świecie - wydrukować podanie. Jednak wyobraźcie sobie, że w żadnej bibliotece wydziałowej nie było to możliwe. A myślałam, ze tak właśnie z mniejsze sobie trochę zadań. No, ale jak szaleć to szaleć. Przynajmniej pozwiedzałam sobie swoje kochane, najnudniejsze miasto na świecie. Przynajmniej zrzucę trochę cudownego ciałka, żeby potem z powrotem przybrać jedząc pyszne donuty. Z tej złości, którą napawam do wszystkich, którzy zakłócili moje dzisiejsze plany musiałam jakoś poprawić sobie humor. Dzień zleciał tak szybko jak sobie wymarzyłam. Ani jednej chwili na myślenie. Chciałabym tak codziennie. W końcu wróciłam do domu i szczęśliwie zmęczona mogę zatopić się w ciepłej pościeli z kubkiem herbaty w ręku i niestety nie książką tylko notatkami. Ale i tak najważniejsze, że jestem szczęśliwa. Bo grunt to akceptować siebie i być zadowolonym ze swojego życia, c'nie? :)

niedziela, 23 lutego 2014



   Jest późny wieczór, koniec lutego, a ja leżę na trawie zmęczona po dość długim odcinku biegania i patrzę w gwiazdy. W słuchawkach lecą najpiękniejsze kompozycje fortepianowe i gitarowe, a wiatr otula moje wymęczone ciało. To jedna z tych coraz częściej zdarzających się ostatnio chwil kiedy robię coś w końcu dla siebie i jestem szczęśliwa. Myślami krążę po swoim życiu i próbuję je sobie poukładać. To na prawdę nie jest łatwe, ale staram się o tym nie myśleć tylko zwyczajnie idę przed siebie. No, ale to też nie jest łatwe. Zdałam sobie sprawę, że zrobiło się trochę późno więc dokończyłam swój trening i o resztach sił pobiegłam do domu. Wchodzę i od razu kieruję się do pokoju. Nerwy nie są mi w tym momencie do niczego potrzebne więc omijam je szerokim łukiem. Dzisiaj podjęłam bardzo poważną decyzję. Chcę wyprowadzić się z domu. No, ale... to nie jest takie łatwe. W pokoju z powrotem zakładam moje ulubione dresy i padam na łóżko. Noc jeszcze młoda więc włączam komputer i przeglądam różne niepotrzebne strony, aż w końcu dochodzę do motywujących obrazków, które zawsze mnie de-motywują ponieważ mam wrażenie, że za mało z siebie daję. Dlatego kolejnego dnia już jestem silniejsza. Mimo, że wiem, że mogłabym o wiele więcej jestem dumna z takiego wielkiego lenia jak ja. Minęło sporo czasu więc przerzucam się na coś bardziej mądrego czyli notatki z pedagogiki, których trzeba się porządnie nauczyć. Nawet nie zdaję sobie sprawy jak bardzo jestem zmęczona po całym dniu więc padam w mgnieniu oka. Budzę się gdy już jest jasno więc nie tracąc czasu sprzątam w pokoju i udaję się do łazienki. Mimo, że zimna kąpiel byłaby teraz najlepszym rozwiązaniem bo przynajmniej bym się rozbudziła ja jednak zafunduję sobie ciepłą, długą podróż. Wychodzę z wanny po niecałej godzinie, a ponieważ jest jeszcze bardzo wcześnie i do wyjścia na zajęcia mam sporo czasu robię sobie pyszne śniadanie. Kawa parzy w usta, naleśniki rozpływają się na podniebieniu, a słońce ledwo wyszło zza chmur. To zdecydowanie najcudowniejszy poranek od dawna. Włączam w słuchawkach ulubioną radosną muzykę i popijając kawę rozkoszuję się chłodnym, cudownie rozpoczynającym się dniem. Po na prawdę długiej chwili udaję się na górę do pokoju i wyjmuję z szafy najlepsze ciuszki jakie mam. Ubieram się, zabieram psa i wychodzę przed siebie. Dzisiaj czas się nie liczy.




                 

piątek, 21 lutego 2014


  Zależy Ci czasami na czymś tak bardzo, że aż boli? Jesteś czasami tak szczęśliwą osobą, że aż chce Ci się płakać? Albo tak cholernie wściekła, że aż chce Ci się śmiać?
  Jest piątek, dzień się prawie skończył, a ja siedzę prze komputerem wcinając czekoladę, której po dzisiejszym dniu będę miała dość na kilka kolejnych miesięcy. Czekolada wydziela w nas endorfiny szczęścia, a ja jestem tak cholernie szczęśliwa, że... W tle leci wyjątkowo nastrojowa muzyka, a ja staram się zebrać w całość myśli kumulujące się w mojej głowie. Nienawidzę w sobie tego, że nie potrafię zostawić czegoś tak jak jest tylko muszę tworzyć nowe teorie. Kobiety... Nigdy ich nie zrozumiem.
  Siadam w końcu na środku pokoju, zapalał świecie i przenoszę się w inny świat. Omijam myślami przeszkody i jestem tam gdzie chciałabym być: Paryż, Maroko, Hiszpania, Nowy Jork, Włochy, Walia.. Wstaję każdego ranka z uśmiechem na twarzy, jem śniadanie w pobliskiej knajpce i wyruszam odkrywać co krok nowe, cudowne miejsca. Zachwycam się się ludźmi, życiem, pięknem... Żyję jak w bajce.


   Każdy w pewnym momencie swojego życia zatrzymuje się na chwilę krótszą albo dłuższą, wcześniej albo później, raz albo kilka razy i zastanawia się co zrobił źle, co trzeba powtórzyć i do czego koniecznie trzeba dojść. Bo o to chodzi w życiu, szczęśliwym życiu, żeby dążyć do celu i spełniać swoje marzenia. Czasami spotykamy ludzi, którzy nam to utrudniają albo ułatwiają ale to od nas zależy kto "zostanie" z nami na dłużej. Nieraz na naszej drodze spotykamy osoby, które zdecydowanie nie powinny się na niej znaleźć ale nie potrafimy ich usunąć, a czasami osoby, które powoli odchodzą w ciemność i nie wiemy jak je zatrzymać. Miałeś czasami tak, że poznałeś osobę i od pierwszej chwili wiedziałeś, że to wyjątkowa osoba? Że nie będziesz mógł przestać o niej myśleć? Że będzie Twoją ostatnią myślą przed zaśnięciem i pierwszą po przebudzeniu? Że czasami zachowujesz się tak jakbyś nie chciał albo totalnie nie wiesz jak się zachować?
  W końcu po dniu pełnym wrażeń mogę spokojnie położyć się do łóżka. Gruba, miękka pościel otula całe moje ciało i czuję, że powoli opadam z sił. Biorę do ręki ulubioną książkę i powoli zatapiam się w życie bohaterki. Czasami zastanawiam się jak cudownie byłoby wejść do świata książki i chociaż przez chwilę żyć tamtym życiem. Ale potem dochodzę do siebie i wolę swoje życie. Jest jakie jest, ale jestem zdania, że sami jesteśmy kowalami swojego losu. Poza tym... gdyby nie było trudno - byłoby nudno. Po jakichś 40 stronach wracam do rzeczywistości i piję jednym tchem zimną już trochę zieloną herbatę. Czuję w niej smak bólu i niewiedzy. A co jakby pieprznąć tym wszystkim i wyjechać w podróż dookoła świata?




Give your all to me
 I will give my all to you
You’re my end and my beginning
Even when I lose I’m winning
Because I give you all of me
And you give me all of you, all
Give me all of you. / 


niedziela, 16 lutego 2014



  Wstałam rano i po prostu wiedziałam, że to nie będzie mój dobry dzień. Zwlokłam się z łóżka i po prostu się uśmiechnęłam. Nie! To właśnie będzie mój dobry dzień! Bo przecież wszystko zależy ode mnie. Usiadłam przy moim kochanym biurku. Miałam pewien okres w życiu gdzie nie miałam chwili spokoju albo zwyczajnie nie chciałam jej mieć. Biurko wiele razy chowałam w kąt pokoju, bo zwyczajnie nie było mi potrzebne. Nie pisałam, nie uczyłam się, nie tworzyłam, nie czytałam, nie oglądałam, nie robiłam nic pożytecznego. Całe szczęście mam to za sobą. Oby więcej nie wróciło. Czuję, że na prawdę całe życie zależy ode mnie i w końcu, że czas bezpowrotnie się w tym zakorzenić. Wyciągnęłam z szuflady notatnik i zwyczajnie zaplanowałam sobie cały swój dzień. Schodzę najpierw do kuchni i pierwszy raz od dawna robię sobie do jedzenia zwyczajnie to na co mam ochotę. Wszystko co zobaczę i chciałabym to zjeść po prostu to jem. I na prawdę dużo się tego zebrało. Usiadłam z tym wszystkim przed kanapą i zaczęłam przeglądać nic nie znaczące programy, aż w końcu doszłam do filmu, który może mnie czegoś nauczyć. A ja lubię stawać się coraz mądrzejsza, tak życiowo, wam też polecam. Nawet nie zdałam sobie sprawy jak czas szybko mija i nim się obejrzałam półtoragodzinny program skończył się, a ja nawet nie ruszyłam swoich przysmaków. Chyba faktycznie jedzenie nie jest mi zbytnio potrzebne, nawet nie czuję głodu. Wmusiłam w siebie kawałek pysznego ciemnego chleba z twarożkiem i avocado bo przecież jeść coś trzeba, a zdrowo to już w ogóle na pierwszym miejscu. Kiedyś w ogóle nie zwracałam uwagi na to co jem. Mimo, że narzekałam na swoją wagę jadłam co było. Od chwili bardzo przełomowej w moim życiu zaczęłam stopniowo wprowadzać coraz to zdrowsze, racjonalniejsze po prostu życie. Czasami zdarzają mi się wpadki, ale przecież człowiek uczy się na błędach. Pierwsze co to zaczęłam patrzeć inaczej na swoje ciało, zaczęłam powoli je akceptować, ale nie przestałam go udoskonalać. Małymi kroczkami dojdę to celu. Lepsze to niż bezczynnie siedzieć na tyłku. Użyłam więc diety CUD - Czas Unieść Dupsko. Nawet jeśli miałabym tylko raz w tygodniu pójść na basen i zjeść raz na jakiś czas coś nieodpowiedniego wolę to niż użalać się nad sobą i mimo wszystko nie podejmować żadnych kroków. Z tymi przemyśleniami poszłam do pokoju, zrobiłam szybki porządek, który jednak zajął mi jakieś dwie godziny bo naszło mnie by swój pokój również przemeblować (patrz post wcześniej). Następnie ubrałam dres i zwyczajnie poszłam biegać. Pierwszy raz w środku dnia, gdzie wszyscy mnie widzą. Pierwszy raz bez wstydu. Coś znowu się zmieniło. Małego. Ale zawsze coś.

piątek, 14 lutego 2014


  Czasami jestem na prawdę szczęśliwa mimo, że sama nie wiem właściwie dlaczego. Pomimo kłopotów i wielu niepowodzeń jednak mam to o czym inni marzą: rodzinę, zdrowie, pieniądze. I chociaż tego, że jest to podstawa ludzie oczekują więcej. Chcą głównie miłości. Tylko, że czasami źle się do tego zabierają. Chcą drugiej osoby, która będzie ją zawsze wspierała, kochała, szanowała... Ale często i tak nie są szczęśliwi. Dlaczego? Bo przede wszystkim trzeba pokochać samego siebie. Do jest klucz do sukcesu. Zaakceptowanie siebie, swoich wad albo przynajmniej dążenie do ich wyeliminowania jeżeli są nie do wytrzymania albo jednak wolimi ich nie mieć. Tutaj jednak potrzeba silnej woli. A o nią czasami trzeba długo walczyć.
  Dzień jak codzień. Wykonałam swoje codzienne obowiązki i teraz pora na mały relaks. Dla mnie idealne rozwiązanie to herbata i dobra książka. Ostatnio zamiast miłosnych historii przerzuciłam się na coś bardziej psychologicznego. Coś co pomoże mi utrzymać się na tym świecie w dobrej formie. Siadam więc wygodnie i zatapiam się w historii kobiety sukcesu. Jest ona szczęśliwa dlatego, że spełnia siebie. Akceptuje siebie i teraz dąży do doskonałości. To jej sposób na życie. Nawet nie zauważam jak szybko mija mi czas. Nim się obejrzałam już jest dość późna godzina. Szybko zbieram się z łóżka, które zrobiło się wyjątkowo wygodne. Ale nie, nie, nie ma obijania się. Schodze na dół i stwierdzam, że wszystko jest w na tyle dobrym stanie, że nie trzeba więcej sprzątać, jest idealnie. Zbyt idealnie więc postanawiam to zmienić. Dosłownie rzuciłam się na salon i zaczęłam wszystko zmieniać, przestawiać. Od kanapy, aż po telewizor i różne ozdoby. Wyrobiłam się dość szybko bo ta energia, która nagle mnie wypełniła toczyła mną jak burza. Usiadłam i nagle zaczęłam zastanawiać się nd swoim życiem. Na szczęście szybko mi przeszło. Przecież wszystko jest dobrze. Po co to zmieniać? Idę do kuchnii. Może pora zrobić sobie jakąś pyszną kolację w nagrodę za to cudowne życie? Albo pójdę na basen? Albo do kosmetyczki?
  Ty też! Nie smuć się tylko zrób coś dla siebie!

niedziela, 9 lutego 2014


  Obudziłam się totalnie odurzona i trochę czasu zajęło mi dojście do siebie i uświadomienie sobie, że na całe szczęście jestem u siebie w domu. Patrząc na zegarek z nieświadomą uciechą przełożyłam się na drugi bok i automatycznie zasnęłam. To tylko drugi dzień, ale jestem już totalnie zmęczona tą całą sytuacją. Po 3 godzinach budzę się znowu, ale tym razem jestem wypoczęta i radosna. Wstaję z łóżka w jakimś dziwnym powerem i pierwsze co udaję się do łazienki. Przemywam twarz, myję zęby by pozbyć się tego ohydnego smaku z ust, który tylko przypomina mi jak dziecinnie zachowałam się wczorajszego wieczoru. Pukam się w głowę i wracam do kuchni. Zamiast kawy postanawiam zaparzyć sobie jednak wyjątkowo kubek pysznej zielonej herbatki. To już jakaś zmiana. Wracam do pokoju i szybko doprowadzam go do porządku. Mam ostatnio jakieś napady "Perfekcyjnej Pani Domu" i czasami aż sama siebie zadziwiam, że nie mogę wytrzymać z bałaganem przez dłuższy czas. Dopiero teraz, właśnie teraz dociera do mnie, że to jakieś zmiany. Same zaczęły zachodzić, żebym teraz uświadomiła sobie, że pora chyba zmienić coś na prawdę. Kieruję się do pokoju z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Oo, wyjątkowo nie oparzyłam się dzisiaj. Zdejmuje dres i nagle widząc się w lustrze zupełnie nagą dostrzegam jaka jestem ładna. A rzadko zdarza mi się komplementować siebie samą. Proszę. Kolejna zmiana. Otwieram szafę i wyciągam z niej coś czego zupełnie bym się nie spodziewała. Kieruję wzrok na lekką, zwiewną, długą sukienkę w kolorze ciemnego fioletu. Zakładam ją na siebie i co dziwne, podobam się sobie. Chyba zacznę częściej to sobie mówić bo automatycznie humor poprawił mi się jeszcze o 180st. Jedyne co mi nie pasuje to mój kolor włosów. Totalnie spontanicznie zakładam buty i idę do sklepu. Decyduję się na rozjaśnienie włosów. Teraz mają dziwnie nieokreślony kolor, są nijakie. I chociaż bardzo je kiedyś lubiłam właśnie dlatego teraz czas by je zmienić. Bardzo uprzejma Pani pomaga mi dobrać odpowiedni kolor i daje parę wskazówek. Wychodzę jeszcze bardziej uśmiechnięta, chociaż jeszcze chwila i bardziej się nie będzie dało. Wracam do domu i puszczam radio. Do moich uszu dobiega bardzo dyskotekowa muzyka, której zawsze byłam przeciwniczką. Nigdy nie rozumiałam dlatego młodzi ludzie chodzą na te dyskoteki, upijają się i słuchają ogłuszającego bębnienia, znają teksty piosenek na pamięć, które zazwyczaj nie wnoszą nic, niczego  nie uczą, a brzmią w stylu "Umieram z tęsknoty do Ciebie, jak wielka chmura, na na na na na". Po wczorajszej wpadce nie rozumiem tego jeszcze bardziej. Włączam jednak głośniki na cały regulator i udaję się do łazienki. Zdejmuję na wszelki wypadek sukienkę by jej nie uszkodzić i znowu widzę swoje ciało. Na prawdę jest w dobrej formie. Robię wszystko zgodnie z instrukcją i po półtorej godzinnej męczarni w nieznanym jestem już piękną blondynką. Na prawdę się sobie podobam. Ubieram się bo przecież nie mogę chodzić tak cały dzień i w lustrze widzę efekt właśnie taki jakiego oczekiwałam. Fioletowa sukienka pięknie dopełnia efekt jasnego blondu. Z nieopisaną radością wyłączam wszystko i wychodzę. Wsiadam na swojego rumaka, który chyba jeszcze nigdy mnie nie zawiódł i kieruję się w stronę miasta. Kieruję się w stronę ludzi...

sobota, 8 lutego 2014



  Skończyłam zajęcia i postanowiłam nie wracać do domu. Muszę przemyśleć sobie wszystko. Na prawdę nie wiem co mam robić. Wsiadam do pierwszego lepszego tramwaju i po prostu jadę przed siebie. Czuję się jakbym była w jakiejś ukrytej kamerze albo śniła w wielką nadzieją, że zaraz się obudzę. Po długiej podróży postanawiam wysiąść byle gdzie i na moje szczęście nie dojechałam w nieznane. Chociaż moje miasto nie jest stosunkowo wielkie można się pogubić. Szczególnie takie zagubione dziewcze jak ja. Kieruję się w stronę blokowisk bo może będzie tam coś co pozwoli mi na chwilę zapomnieć. Po drodze wstępuje do kawiarni i zamawiam największą, najbardziej tuczącą kawę. Ku mojej uciesze dotarłam do miejsca gdzie jest biblioteka. Natychmiast tam wstępuje i kieruję się do działu z filmami. Mam ochotę na mrożący krew w żyłach horror z samymi kobietami. Gdzie nie będzie ani jednej faceta, ani jednego egoistycznego dupka. Przeglądam jeszcze jakieś książki i zaopatruje się w poradniki o tym jak przeżyć w facetem, jak zrozumieć faceta, jak żyć, o motywacji i inne takie, które będę czytała namiętnie wiedząc, że i tak nic z nich nie wyniosę. Wracam już do domu zmęczona po prostu tym myśleniem. Kupuję zwyczajnie wódkę i mam zamiar sama ją całą wpić. Otwieram drzwi i nagle dobija mnie to co widzę, ta myśl, że nikt na mnie czeka, nikt mnie nie przytuli, ciągle ten sam widok przed oczami, te same ponure mury. Rzucam wszystkie swoje rzeczy i już na wejściu wlewam w siebie pierwszy łyk tego ohydnego płynu. Siadam na kanapie i podłączam film. Szczerze? Kompletnie mnie nie interesuje co w nim będzie. I tak w mojej głowie jest tylko jedna myśl i póki co nie zapowiada się, żeby coś miało to zmienić. Rozbieram się i zakładam mój ulubiony dres. Na prawdę w niczym nie czuję się tak cudownie i swojsko. Od razu mi lepiej. Upijam kolejny łyk trunku i aby dobić do chwilowej cudowności rozpalam kominek. Teraz na prawdę przydałby mi się tylko ktoś kto mnie przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze. Zamiast tego czuję jak powiew chłodu muska moją skórę. Cholera. Z tego wszystkiego zostawiłam otwarte drzwi na oścież. Teraz otula mnie już tylko delikatny dźwięk z jakiejś symfonii. Kładę się z powrotem na kanapę i piję kolejny wielki łyk. Nagle zdaję sobie sprawę, że prawie wszystko wypiłam. Zamykam oczy i widzę siebie na jakiejś cudownej plaży. W objęciach słońca i gorącego, palącego w stopy piasku. Jestem silna i pewna siebie. Jestem sobą z przed dosłownie kilku godzin.....

środa, 5 lutego 2014


  Jak każdego dnia wstaję i biegam po mieszkaniu jak szalona bo oczywiście nic nowego - jestem spóźniona. Zakładam na siebie najwygodniejszy kostium świata i zbiegam do łazienki by umyć zęby. Bez tego nigdy nie wyszłabym z domu. Chociaż z jednej strony najważniejsze jest dla mnie by zdążyć na czas tam gdzie powinnam być to sorry, ale z nieświeżym oddechem nie przetrwałabym ani minuty. Jest to dla mnie zbyt krępujące. Ponieważ robię to pośpiesznie i z pewnością nie dokładnie wkładam jeszcze do ust dwie gumy do żucia, które zawsze mam przy sobie. Od razu lepiej. W biegu nalewam do ulubionego niebieskiego kubka wrzącą kawę, łapię za ramoneskę, zakładam adidasy i zamykając drzwi sprawdzam czy wzięłam wszystkie notatki na dzisiejsze zajęcia. Wszystko na szczęście jest. Co ja bym zrobiła gdybym dzień wcześniej sobie wszystkiego nie przygotowywała? Może jest dla mnie cień nadziei. Kolejnym moim szczęściem jest mój kochany Pan Kierowca, który czeka na mnie gdy nie ma mnie na przystanku, a powinnam na nim być. Co ja bym zrobiła bez takich dobrych ludzi. Wsiadam do autobusu, który tylko jeszcze przez chwile będzie cały dla mnie. Zaraz powsiadają do niego nieznośne, hałaśliwe dzieciaki, starsze panie myślące tylko o tym by o kimś poplotkować.Niestety zawsze jednak znajdzie się ktoś chętny. Wykorzystuję więc tą chwilę i znajduję najodpowiedniejsze miejsce to mojej długiej podróży. Siadam i upijam łyk kawy. Cholera! Zapomniałam dodać cukru. Chociaż ograniczam go wszędzie gdzie się da kawy bez cukru nie wypiłabym nigdy. Niestety teraz muszę zrobić wyjątek. Przecież nie chcę na zajęciach zasnąć. Ale wpadam na pomysł! W dostarczeniem cukru ratuje mnie Pan Zbyszek Kierowca. On jest na prawdę taki kochany. Ma 60 lat i niedawno stracił córkę w wypadku samochodowym. Nie wiem czy kiedykolwiek zdecyduję się wsiąść na dobre za kierownicę bo nigdy nie czułam się bezpiecznie w tej roli. Nie wiem czy przez tą sytuację czy po prostu taki jest, ale to najmilszy człowiek pod słońcem. Zawsze uśmiechnięty, szczery, radosny mimo wszelkich kłopotów. Dziękuję mu i wracam na miejsce pod pretekstem nauki. Bardzo chętnie bym z nim porozmawiała, ale muszę przecież zdać ten cholerny egzamin, który zaraz mnie czeka. Nigdy nie lubiłam się uczyć bo wiedza wchodziła mi do głowy bardzo opornie. Czasami tęsknie za dniami gdzie od rana do nocy rozwiązywałam zadania z matematyki albo dosłownie wbijałam do głowy pojęcia z zakresu kultury starożytnej. Wyciągam notatki i próbuję przypomnieć sobie to czego uczyłam się wczoraj. Nie jest tak źle. Może jakoś pójdzie. Moja podróż dobiega końca więc wysiadam i grzebiąc w wielkiej, damskiej torebce jak to zawsze bywa nie mogę nic znaleźć. Nie bez powodu jednak bo w tym chaosie zostawiłam na biurku papierosy. Tak bardzo chciałabym oduczyć się ich palić, ale one mnie uspokajają. Dziwne.. Wstępuję więc po drodze do sklepu i kupuję to świństwo. Całe szczęście mają mój rodzaj bo tutaj rzadko się to zdarza, a ja tak nie lubię palić innych. Przyzwyczaiłam się. Mam dużo takich przyzwyczajeń. Jedne lepsze, drugie gorsze, ale przynajmniej moje. Kolejnym takim jest miejsce. Idę więc na murek za moją uczelnią i siadam na ławce. Zerkam na zegarek, którego nie ściągnęłam z nadgarstka chyba jeszcze nigdy. Jest drobny, delikatny, kolorowy i może trochę dziecinny, ale za to go lubię. Godzina jest jeszcze wczesna więc powoli palę papierosa i z głową w górze wypuszczam dym upajając się zimowym słońcem. Jest tak cudownie. Szukam w torbie telefonu bo równie dobrze go też mogłam zostawić w domu. On chyba specjalnie ode mnie ucieka bo nigdy go przy sobie nie mam. Zawsze gdy go potrzebuje musi mi się gdzieś schować. Matko! 5 nieodebranych połączeń i 6 wiadomości. Od wczoraj chyba do niego nie zerkałam. Gdy widzę od kogo aż duszę się dymem papierosowym, a łzy automatycznie napływają mi do oczu. Rozlewam na siebie kawę, że aż jęczę z bólu. Nadal była gorąca. Totalnie mnie zatyka. I taka już jestem do końca dnia. Czego on ode mnie chce? Po 2 miesiącach? Czego?

wtorek, 4 lutego 2014


 Kolejna kawa.. Ciekawa jestem czy mogłabym bez niej przeżyć. Ale pewnie tak. Chwytam swój ulubiony kubek, który kupiłam sobie na zeszłe urodziny. W końcu kto jak nie ja sprawię sobie najbardziej zadowalający prezent. Oczywiście ja niezdara parzę się niosąc go na zewnątrz chyba z milion razy. Siadam na ogródku z kawą i beznadziejnym pisemkiem plotkarskim, który i tak nic nie wnosi do mojego życia. Czy ja kiedyś przestanę je kupować? Ale to mimo wszystko najlepsze rozwiązanie gdy już na prawdę nie wiem co zrobić ze swoim życiem. Siadam na najwygodniejszym fotelu świata i staram się zapomnieć o upływającym czasie. Oczywiście zamiast tego zaczynam się jednak zastanawiać nad sobą. Nie! Koniec. Otwieram czasopismo na pierwszej stronie i udowadniam sobie, że to jednak nie najlepszy pomysł. Zamykam więc i upijam łyk gorącej jeszcze kawy. Pogoda jest na tyle piękna, że mimo otwartej przestrzeni na moim ganku nie czuję zimna. Jest bardzo przyjemnie. Wracam się do domu by włączyć jakąś nastrojową muzykę. Zerkając na zbiór płyt jak zwykle trudno mi się zdecydować jednak w końcu wybieram dość niespodziewanie starą, ulubioną kapelę - Red Hot Chili Peppers. Gdy w głośnikach w całym domu rozbrzmiewają cudowne uderzenia o struny gitary moje ciało jest w siódmym niebie. Mimo, że ostatnio zmienił się trochę, a nawet trochę bardzo mój gust muzyczny lubię czasem wrócić do dźwięków, które w pewien sposób mnie ukształtowały. Wracam z powrotem na dwór i rozkładam się najwygodniej jak mogę. Czuję, że w tym momencie nic nie zmieni mojej radości, która robi fikołki w samym środku mojego serca...

poniedziałek, 3 lutego 2014


  Kończę zajęcia i z radością w oczach wychodzę na świeże powietrze. Jest piękne, chłodne popołudnie. Upajam się tą chwilą. Ostatnio bardziej zaczęłam doceniać chwile. Zauważam spadające liście z drzew, śpiew ptaków, stare, spacerujące małżeństwa, które mimo upływu lat darzą się tym samym wielkim uczuciem. Żegnam się ze znajomymi z roku, wsiadam z powrotem na swoje miętowego rumaka i ruszam. Często zdarza mi się zbaczać z drogi. Dzisiaj piękna pogoda również do tego nastraja więc postanawiam pojechać do domu troszkę bardziej okrężną drogą. Kieruję się w stronę polany mijając po drodze zatłoczone, zabiegane ulice. Pomyśleć, że też jestem jednym z tych ludzi na szczęście zdarza mi się oderwać czasami od tego chaosu i zatrzymać się w tym pędzie. Po drodze wstępuje do ulubionego sklepu ze zdrową żywnością gdzie czeka na mnie jak zawsze uśmiechnięta sprzedawczyni. Mogłabym tam wydać wszystkie swoje pieniądze. Lubie dobrze zjeść, ale niestety mój metabolizm nie zawsze nadaje się do zjedzenia wszystkiego co bym chciała. Ale  nie odmawiam sobie przyjemności po prostu znam umiar. Jestem przeciętną, młodą kobietą. Czasami lubię ugotować coś z niczego, upiec bardzo kaloryczne ciasto, pobiegać o 3 nad ranem, poczytać książkę o nierealnej miłości, a czasami jak dziś lubię pojechać w opuszczone miejsce, położyć się na polanie i po prostu oddychać świeżym, niczym nie zmąconym powietrzem, patrzeć się w chmury i pomyśleć, że wszystko co sprawia, że jestem szczęśliwa mam na wyciągnięcie ręki. Mam kochającą rodzinę, przyjaciół, zdrowie, dostateczną ilość pieniędzy by godnie żyć i marzenia. Mam więc wszystko.

niedziela, 2 lutego 2014


  Wstaję rano i niezależnie od wszystkiego uśmiecham się do siebie bo wierzę głęboko, że to recepta na udany dzień. Otwieram okno i upajam się widokiem.. Czy deszcz czy słońce staram się zobaczyć pozytywy. Dopijam wczorajszą herbatę pośpiesznie ubierając znowu ulubione dresy. Nie wiem czemu ale byłabym w stanie kupić sobie kilka takich samych byleby mieć je codziennie na sobie, czuję się w nich jak przysłowiowa ryba w wodzie: szare spodnie dresowe i czarna koszulka to zestaw bez którego nie ruszyłabym się nigdzie. Gdyby nie wymogi nosiłabym je na okrągło: na uczelnię, do sklepu, do biblioteki, na zakupy. Jednak bycie kobietą do czegoś zobowiązuje więc przed wyjściem na uczelnie otwieram szafę, w której wbrew pozorom mam więcej ubrań niż można pomyśleć. Zazwyczaj jednak ubieram się podobnie. Uwielbiam proste, klasyczne stroje, ale nie brakuje mi modowych trików. Szczerze? Kocham modę chociaż może nie widać tego po moich dresach. Zakładam na siebie proste, czarne, przylegające spodnie, szarą, rozmiar za dużą koszulkę i kochaną ramoneskę. Lubię czuć się swobodnie. Z butami i dodatkami jest jednak o wiele gorzej. Mam mnóstwo butów, na każdą okazję, każdą pogodę. Klasycznie wybieram wygodne baleriny i jak zawsze mój kochany złoty łańcuszek. Z torebką nie mam problemu, pomimo dużego wyboru łapię za starą, skórzaną torbę na długich ramiączkach, którą dostałam od babci. Oby nigdy mi się nie zniszczyła. Wychodzę ze swojego pokoju i zmierzam w poszukiwaniu pożywienia. Zawsze mam z tym problem. Chociaż lodówka pełna to z reguły albo wybieram to samo co każdego dnia albo nic bo nie mogę się na nic zdecydować.  Także często wychodzę z domu bez śniadania. Ratuje mnie jednak sklep, który mam koło uczelni. Nawet jeśli zjem śniadanie śniadanie i tak wpadam chociaż po to by kupić sok pomarańczowy. Mam świra na punkcie witamin. Ale to chyba dobrze. W ogóle jestem trochę ześwirowana. Ale tego się jeszcze dowiecie. W domu, w pośpiechu wpadam do łazienki i zaczynam codzienny higieniczny rytuał. Na końcu spinam szybko włosy w koński ogon bo na nic więcej mi nie starcza czasu. Mam to już tak opanowane, że mogłabym to robić nawet w biegu. Na chwilę zatrzymuję czas by przypatrzeć się w lustrze. Kolejne zboczenie: lubię na siebie patrzeć. Jestem taka zwyczajna i bardzo mi się to podoba. Jak zwykle wybiegam, a ponieważ jest śliczna pogoda wsiadam na swojego miętowego rumaka, torbę wrzucam do białego, wiklinowego koszyka i ruszam podbijać świat. Inaczej jadę dowiedzieć się rzeczy, które wcale mnie nie interesują. Chciałabym dowiedzieć się w końcu do czego zostałam stworzona. Obowiązkowo zakładam na uszy słuchawki, puszczam ulubioną muzykę i odpływam...

sobota, 1 lutego 2014


Wracam  z uczelni, ściągam niewygodnie ubrania i w chwilowej zadumie odpalam papierosa. Zawsze po nim mam takie dziwne uczucie, że jestem w innym świecie, że czas nagle stanął i chce mi coś przekazać. Może powinnam zatrzymać się w tym szalonym życiu i pomyśleć. Ale właśnie nie potrafię bo to myślenie sprawia, że czuję, że nie tak jak bym chciała. Odrzucam szybko od siebie tę myśl i jedną ręką wyjmuję z szafy ulubione dresy, a drugą odpalam mojego Maca, którego czasami chciałabym nie mieć. Zakładam szare spodnie i luźną czarną koszulkę. Czuję się odprężona i pełna oczekiwania na lepsze jutro. Zawsze gdy zamykam się w swoich czterech ścianach mam wrażenie, że dla nikogo nie istnieje, że nikt się mną nie przejmuje, nikt nie nie myśli o mnie i czasami to wrażenie właśnie sprawia, że chce mi się żyć. Otwieram przeglądarkę, ale zamykam ją po 2 minutach. Nie wiem czemu, ale tak jest zawsze. Wiem, że nie czeka mnie tam nic nowego albo raczej nie chce żeby mnie coś czekało. Czasami łapię się na tym, że dumam po co w ogóle komu internet, komputer. Jest więc się używa, ale gdyby tego nie było wszystkim żyłoby się lepiej. Chciałabym zaplanować sobie życie bym mogła wiedzieć czego się spodziewać, co robić, a czego nie. Może nie byłoby nudno, a na pewno o wiele łatwiej. Jak zwykle kończy się tak samo... Zamykam do niczego nie potrzebne mi urządzenie, otwieram lampkę mojego ulubionego wina i włączam jakiś klasyk. Nie chcę oderwać się od problemów, czy jak to niektórzy młodzi mówią "odmóżdżyć się" tylko przenieść się w tamte czasy... Gdzie problemem nie było złamane serce,nieogolone nogi albo nieudany seks tylko gdzie ludzie martwili się o swoich najbliższych, starali się zrobić wszystko by zapewnić im przede wszystkim godną przyszłość i otoczyć miłością na jaką zasługują, gdzie ludzie dążyli do doskonalenia siebie, spełniania marzeń. Bo teraz? Teraz nikt nie patrzy na innych, tylko na siebie. Nikt nie stara się uwierzyć w siebie co jest najważniejsze. Ludzie za bardzo chcą podpasować się innym. A jaki w tym sens? Trzeba byś sobą i czekać na kogoś kto po prostu w pełni to zaakceptuje. Chociażby trzeba było czekać całe życie. Przecież to ich strata :)